20 lip 2012

szkoda czasu...

...na pisanie ;p
Wakacje w pełni i mimo, że ten tydzień jest dla mnie dość luźny to i tak zabiegana jestem. Na całe szczęście dzieciaki są świetne. Naprawdę jestem pod wrażeniem jak grzeczne są ostatnio. Mimo, że z reguły dobrze się zachowują, to jednak zawsze przynajmniej raz w tygodniu miały swój zły dzień, kiedy miało się ochotę wyjść, trzasnąć drzwiami i nigdy nie wracać. Ale teraz to jakbym miała dwa aniołki w domu. Oby tak dalej!
Ostatnio częściej zagląda do nas słońce, a prognozy są dość optymistyczne, więc istnieje szansa na przynajmniej przyzwoite lato. Ten weekend cały spędzę w Londynie, i mam zamiar urządzić sobie wycieczkę rowerową po londyńskich parkach. Z kolei dzisiaj znowu pojawię się na koncercie The Robbie Boyd Band, a potem pożegnanie Leoni (trochę to dołujące, że co tydzień muszę się z kimś żegnać). A w niedzielę spektakl w the Globe! "Richard III".
Podsumowując, nadal jest dobrze :)

9 lip 2012

update

Siedzę sobie przed kompem, wcinam prince polo i słyszę jak w pokoju na dole moja rodzinka rozmawia z przyszłą potencjalną au pair. Jakoś tak nie mogę uwierzyć, że to wszystko powoli dobiega końca. Dwa tygodnie temu bawiłam się na imprezie pożegnalnej Mariany (było fantastico! ;) polecam imprezy w Camden!:) ), w piątek będzie pożegnalny lunch z Aurea, a 20go ostatnia impreza z Leoni. Niesamowite jak człowiek może się przywiązać do ludzi w tak krótkim czasie... nigdy siebie o to nie podejrzewałam :) wtajemniczeni wiedzą, że jestem raczej na dystans i niewiele ludzi naprawdę lubię (przyjaciele możecie się czuć wyróżnieni, jesteście wyjątkowi ;p ) To wszystko powoduje, że popadam w jakiś melancholijny nastrój, no i ta moja huśtawka nastrojów "wracać?", "zostać?". Tzn. ja chyba w głębi serca wiem, czego chcę, ale zwyczajnie boję się tego ryzyka. Boję się podjęcia tej decyzji, tak jakbym czekała na niewiadomo co, że może ktoś zadecyduje za mnie. No i boję się konsekwencji. To oczywiste.
A tak z innej beczki, to w końcu zobaczyłam stadion FC Chelsea, oraz odkryłam zakamarki Westminster Abbey, więc oficjalnie mogę ogłosić, że widziałam już w Londynie wszystko o czym marzyłam. Teraz tylko wracam do tych najukochańszych miejsc.
Dodatkowo odwiedziłam polski sklep w Hammersmith. Nie sądziłam, że zakup paru produktów spożywczych może sprawić taką radość :) I do tego usłyszeć polski język koło siebie... naprawdę mi tego brakowało. W tym tygodniu mam ambitny plan ulepić pierogi, ale zobaczymy co z tego będzie :)
Poza tym białe klify i Stonehenge wciąż nieodkryte - pogoda rujnuje moje plany podróżnicze, więc trzeba się skupiać na życiu towarzyskim. Trochę się dzieje, ale w którym kierunku pójdzie to i owo to nie mam pojęcia... że też niektórych ludzi nie mogłam poznać na początku mojego pobytu tutaj...

I to tyle z mojego sprawozdania. Mogę jeszcze dodać, że dzisiaj bezboleśnie minął pierwszy dzień wakacji :)

From London with love,
H. :)

4 lip 2012

to już pół roku

pół roku
6 miesięcy
180 dni
4320 godzin
259200 minut
15552000 sekund

***

Zajadam się bekonem, jem frytki z majonezem, chipsy to już nie przekąska, ale część składowa mojego posiłku, piję tylko kawę z Costy, nadal nie rozumiem jak można jeść pizze bez ketchupu oraz nie solić makaronu.
Ubieram się tak jakby temperatura była co najmniej 5 stopni wyższa.
Przechodzę na czerwonym świetle nawet gdy w moim kierunku pędzi rozpędzona taksówka lub autobus.
Kradnę miejsca parkingowe kapitanowi ulubionej drużyny piłkarskiej.
Pytam się ludzi "how are you?" nie oczekując odpowiedzi.
Jeżdżę po złej stronie jezdni (ale wciąż tak samo mizernie jak po tej dobrej)
Za bilet całodzienny płacę równowartość 65zł i uważam, że to normalne.
Nie włączam kierunkowskazu zjeżdżając z ronda.
Mam znajomych z najróżniejszych zakątków świata.
Ciągle mówię "thanks" i "please".
And of course I always mind the gap :)

***

Czas leci nieubłaganie, z jednej strony mam wrażenie jakbym dopiero co przyleciała, a z drugiej czuję jakbym była tu od zawsze.
Były momenty lepsze i gorsze. Takie, które będę wspominać do końca życie i takie, które wolałabym wymazać z pamięci.
Pojawili się ludzie, których będę pamiętać przez długie lata i tacy, których imion za kolejne pół roku już nie będę sobie w stanie przypomnieć.
Były podróże jak marzenie, i trochę mniej udane wyprawy.
Była tęsknota za domem, były też myśli, że do tego domu już nie chcę wracać.
Czuję, że oto nadszedł już ten moment, kiedy moja au pair przygoda powinna się zakończyć, bo więcej już z niej nie wycisnę, że już czas na kolejne zmiany. No ale zostały jeszcze trzy miesiące, i nie zamierzam dezerterować wcześniej.
A co będzie dalej? Czas pokaże. Zawsze, niezależnie co się działo, spadałam na cztery łapy. I w ogólnym rozrachunku moje decyzje zazwyczaj okazywały się słuszne. Tak więc czekam na to co się wydarzy i staram się, mimo wszystko, myśleć pozytywnie.