21 sie 2012

oto jestem

Godzina 23, siedzę sobie przed kompem, w tle leci Amy.
Właśnie zakończyłam swój finansowy "rachunek sumienia" oraz podjęłam ostateczne decyzje dotyczące mojego przyszłotygodniowego urlopu. Zrezygnowałam z kilkudniowej wycieczki na północ. Zamiast tego będzie kilka jednodniowych wycieczek w te miejsca, które jeszcze chciałam zobaczyć w południowej Anglii przed powrotem do Polski.
Wybrałam też swój lot powrotny do domu... tyle tylko, że ręka jakoś nie kwapi się do kliknięcia "rezerwuj"... no zwyczajnie jakoś nie mogę. Tak jakbym liczyła na to, że nagle wydarzy się coś niespodziewanego, co spowoduje, że zostanę w Anglii na dłużej. Naprawdę nie sądziłam, że wyjazd stąd będzie dla mnie taki trudny. To były przecudowne miesiące, jeśli nie najlepsze, to jedne z najlepszych w moim życiu i ciężko powiedzieć "to już jest koniec". Ale z drugiej strony... to w Gdańsku mam ludzi, na których mogę liczyć, tych, którzy znają mnie nie od dziś i mimo wszystko nadal nie mają mnie dość. A tutaj, no cóż... jakby mi się coś stało, to do kogo miałabym się zwrócić o pomoc... czas weryfikuje wszystko i wiem, że te osoby, na których mogłabym polegać już wyjechały. Te które zostały, to po prostu znajomi. I tyle. (Choć w przypadku niektórych liczyłam na więcej i się solidnie zawiodłam. Trochę to smutne.)

A co do pożegnań... Josefine miała swoje w Loop Bar w Londynie. Byłyśmy już tam w marcu świętując jej urodziny i w piątek bawiłyśmy się równie dobrze, co ostatnim razem. Impreza zakończyła się o 3 nad ranem, a my opuściłyśmy Londyn około południa (oczywiście mega zmęczone i zasypiające w pozycji stojącej) :) Cały poranek spędziłyśmy spacerując po Londynie... wschodzące słońce, cisza, spokój, powoli budzące się miasto... nie ma nic cudowniejszego niż Londyn o 6 nad ranem... nie można nie kochać tego miejsca... wow... ale ja będę tęsknić...

17 sie 2012

Prze pola i lasy, aby zobaczyć kamienie!

Oczywiście nie byle jakie kamienie. Takie, co to mają kilka tysięcy lat i noszą wdzięczną nazwę Stonehenge. Zanim podążyłyśmy szlakiem prehistorii zatrzymałyśmy się w Salisbury aby zobaczyć tamtejszą katedrę. 


Potem przyszedł czas na znalezienie autobusu, który zawiezie nas do Stonehenge. Kursują tam tzw. tour buses, ale my jako, że nie chciałyśmy bulić 12funtów za return ticket, stwierdziłyśmy, że na pewno jest jakiś zwykły lokalny autobus, które zawiezie nas tam za połowę ceny. No i znalazłyśmy na rozkładzie autobus zatrzymujący się w Stonehenge. Jednakże naszym oczom umknął jeden mały szczegół. Nazwa przystanku to Stonehenge INN. Był to pub, który ku naszemu zdziwieniu oddalony był od Stonehenge trochę bardziej niż tego oczekiwałyśmy :D Czekał nas godzinny spacer przez pola. I na całe szczęście! Bo samo Stonehenge nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia, za to spacer miałyśmy świetny. Pogoda dopisywała, byłyśmy zaopatrzone w jedzenie i alkohol, więc czego chcieć więcej :D
Stonehenge odgrodzone jest płotem, a za wstęp trzeba zapłacić 7funtów. Ja sobie darowałam tę przyjemność. Kamienie są dobrze widoczne również zza ogrodzenia, więc jak dla mnie szkoda pieniędzy. Do tego Josefine miała wstęp za free, więc mogła dla nas cyknąć fotki z trochę bliższej odległości :)

 

Ogólnie rzecz biorąc jak się komuś już kończą pomysły na angielskie wycieczki, to Stonehenge jest dobrym weekendowym zapychaczem czasu. Ale nie ma się co spinać, żeby koniecznie to miejsce zobaczyć. Jest o wiele, wiele więcej znacznie piękniejszych zakątków na Wyspach.

14 sie 2012

ta ostatnia niedziela...

Ostatnia niedziela Josefine w Londynie.
Ostatnia z bliskich mi tu osób wraca do domu w przyszły weekend.
To było ostatnie takie przesiadywanie w parku z obfitym alkoholowym zaopatrzeniem z tesco.
Prawdopodobnie ostatni wspólny (a może i mój?) nocny powrót z King's Cross.
Dół związany z moim wyjazdem się pogłębia, do tego dochodzi zmęczenie wakacyjne (odliczam dni do rozpoczęcia roku szkolnego), huśtawka nastrojów związana z facetem (nie poruszałam tu tego tematu i już chyba nie będę się o tym rozpisywać), i ogólnie łapie mnie deprecha i nie jest dobrze.
Mam nadzieję, że jednak to chwilowe załamanie formy i będę się potrafiła cieszyć tymi ostatnimi sześcioma tygodniami tutaj.

***

3 sie 2012

podwyższony poziom adrenaliny

Josefine od paru tygodni namawiała mnie na wypad do Thorpe Park. Nie żebym nie lubiła tego typu miejsc, ale trochę szkoda mi było na to kasy. Ale co tam, raz się żyje! Poza tym Josefine już niedługo wyjeżdża, więc niech już jej będzie ;)

 Zaczęłyśmy od tego cudeńka:

Oczywiście wyszłyśmy z wagonika przemoczone do suchej nitki. W pełni sucha byłam dopiero po paru godzinach.

 
Potem już były przeróżnego rodzaju rollercoastery. Jedne lepsze, drugie gorsze.
Mój mały problem z tego rodzaju rozrywką polega na tym, że uwielbiam tę adrenalinę przed wejściem, te krzyki i latanie w powietrzu, ale niestety nie za dobrze się czuję "po". Nie inaczej było tym razem. Trochę głowa bolała, trochę się w tej głowie kręciło... więc trzeba było sobie te przyjemności dozować bardzo powoli.

Do Thorpe Park można się dostać jadąc pociągiem do stacji Staines. Tam należy się przesiąść na autobus. Wstęp do parku to około 40funtów. My oczywiście skorzystałyśmy z 2for1, więc wyszło po 20 na głowę. Park nie jest jakiś ogromny, i szczerze powiedziawszy, to o ile ktoś nie jest ogromnym fanem tego typu miejsc, to chyba jednak trochę szkoda pieniędzy na to miejsce. Za tydzień w piątek wybieram się z dzieciakami do Chessington Park of Adventures, to dam znać, czy to miejsce jest bardziej warte polecenia. Więcej informacji o Thorpe Park na ich stronie internetowej (a jakże by inaczej;p)

 
Taka jeszcze mała dygresja: w Thorpe Park lunch zjadłam w KFC - i nigdy więcej! Myślałam, że w tych międzynarodowych sieciówkach jedzenie smakuje tak samo, ale tutejszy twister to było jakieś ohydztwo!