28 sty 2012
takie piątki lubię!
Z kolei wieczorem umówiłyśmy się z Karoliną i Marianą do pobliskiego pubu Old Plough. Pub pękał w szwach, niestety średnia wieku gości wahała się pomiędzy 40 a 50 rokiem życia. No ale mówi się trudno. Przynajmniej na jednym z barmanów można było oko zawiesić :) Karolina zamówiła jedno z tutejszych piw, a ja z Marianą zdecydowałyśmy się na Guinessa. Jeden wniosek - piwo w Anglii można pić strumieniami, w ogóle nie czuć, że to alkohol (z resztą ang piwo ma chyba o połowę mniejszą zawartość alkoholu niż polskie). Ogólnie było naprawdę super!
Sobota, niedziela - kierunek: Londyn :)
23 sty 2012
au pairskie urodziny
Taki stary, angielski dom, w którym mają jeszcze te podwójne krany (jak ja się cieszę, że u mnie tego nie ma:D)
Ogólnie rzecz biorąc, to podczas rozmowy wyszło, że wszystkich nas dziwią w Anglii te same rzeczy - po pierwsze, w angielskich domach jest zimno jak cholera! Po drugie, nawet jak jest zimno na dworze to Anglicy paradują w t-shirtach, cienkich spodniach i kurteczkach, podczas gdy jedynymi osobami ubranymi stosownie do pogody są au pairki:) Po trzecie, dzieciaki tutaj nie mają czasu na zabawę, a nawet jeśli trochę mają, to nie zawsze wiedzą jak go wykorzystać. Od dziecka ich plan tygodnia jest idealnie zorganizowany, wypełniony milionem zajęć pozalekcyjnych. Do tego dochodzą jeszcze czasami dziwne nawyki żywieniowe, zachowania na drodze, czy angielska uprzejmość. Trzeba jednak brać poprawkę, że trafiłyśmy do dość specyficznej miejscowości, w której mnóstwo jest nadzianych ludzi, więc na pewno nie jest to grupa reprezentatywna dla wszystkich Anglików.
Przy okazji, wystosuję małe ostrzeżenie dla wszystkich wybierających się do Anglii. Jeżeli kiedykolwiek zobaczycie to:
W żadnym wypadku tego nie próbujcie!:) Ohydztwo jakich mało. Nie potrafię opisać jak to smakuje, poza jednym słowem O-K-R-O-P-N-E!
22 sty 2012
szlag trafił...
Przyjechałam tu z silnym postanowieniem, że przez pierwszy miesiąc postaram się nie wydawać dużo kasy i żyć oszczędnie, tak żeby odłożyć tyle pieniędzy ile w ten wyjazd zainwestowałam. Cały plan legł w gruzach! Ale czy to moja wina, że pokusy otaczają mnie z każdej strony? Dzisiaj wybrałam się z duńską au pair Karoliną i jej niemiecką koleżanką do Kingston. Miasto naprawdę przeurocze, niestety nie zrobiłam żadnych zdjęć. A to dlatego, że najpierw wparowałyśmy do Primarku, gdzie zafundowałam sobie pasek i kolejne spodnie (1f+9f), a potem odwiedziłyśmy włoską knajpkę, w której dość długo się zasiedziałyśmy. Mieli taką fajną ofertę: 11funtów za starter, main course i dessert. Zamówiłam garlic bread with cheese, lasagne i cheese cake. Pychota! Ale ledwo żeśmy wstały od stołu - takie byłyśmy pełne. Następnie krótki spacer (już w ciemnościach, więc mój aparat był kompletnie bezużyteczny), próby odszukania samochodu, a potem drogi do domu i oto jestem. Uboższa o kolejne 25funciaków! Ale raz się żyje, nie? :)
Jutro lecę na urodziny Malin. Zamierzam dotrzeć do jej domu samochodem, więc proszę trzymać kciuki, aby zderzak tym razem nie ucierpiał :)
Pierwszy babysitting
A z przyjemniejszych rzeczy - dzisiaj bardzo fajny spacer z Karoliną (duńska au pair), a jutro wizyta w Kingston Upon Thames.
20 sty 2012
Ten zły dzień
18 sty 2012
Codzienność au pair
7:00 zwlekam się z łóżka i doprowadzam do stanu używalności. Schodzę na dół do kuchni, robię sobie herbatę, wyjmuję miski dla dzieciaków na płatki, idę do samochodu zeskrobać szron z okien.
~7:20 wspólne śniadanie. Potem trzeba zagonić dzieciaki do mycia zębów, zapleść Laurze warkoczyka, Matthew wychodzi z tatą wyprowadzić psa na spacer.
8:00 wyjazd do szkoły. Matthew zaczyna zajęcia o 8:15, Laura o 8:30.
9:00 – 15:00 Teoretycznie czas wolny. Praktycznie – trzeba zrobić dzieciom pranie, wyprasować ich ciuchy. Z reguły dwa razy na tydzień. Do tego czasami zamieść podłogę w kuchni, czy też ogarnąć swoje „królestwo”. Poza tym, ja za ekstra kasę zgodziłam się prasować ciuchy rodziców. A w między czasie trzeba sobie zrobić lunch, umyć włosy, a czasami zrobić makijaż, jak mam w planach gdzieś wyjść. No i oczywiście sprawdzić to i owo w necie :)
15:00 wyjazd po dzieci. Z reguły Laura kończy zajęcia o 15:25, a Matthew o 15:45. Raz w tygodniu obydwoje kończą po 16. Po przyjściu ze szkoły od razu zabierają się za pracę domową. Codziennie jest to czytanie, a oprócz tego czasami jakiś worksheet z matematyki bądź angielskiego. Poza tym dzieci powinny codziennie poćwiczyć grę na instrumentach. Laura gra na pianinie, Matthew na trąbce. Dodatkowo od wtorku do czwartku mają zajęcia dodatkowe: pływanie, piłka nożna, skauci. Godzina na którą mam im przygotować posiłek zależy od tego na którą mają te wszystkie extra classes.
~18-19:00 rodzice wracają z pracy. Od tej godziny teoretycznie jestem wolna, ale wiadomo jak to bywa. Jak dziecko poprosi żebym z nim zagrała w karty, to przecież mu nie powiem, żeby spadało, bo ja już mam wolne i nie pracuję wieczorami.
Po godzinie 19 rodzice przygotowują dzieciom kąpiel, czytają książki na dobranoc, kładą spać.
Raczej nie będę miała żadnych babysittingów w tygodniu, mimo, że przewiduje to moja umowa. Babysittingi mogą mi się trafić czasami w sobotę, ale nie są obowiązkowe, jeżeli mam inne plany na weekend to rodzina bierze kogoś innego. Oczywiście weekendowy babysitting mam ekstra płatny.
Ogólnie rzecz biorąc, jak już wielokrotnie pisałam, nie jest źle :)
A tutaj sobie mieszkam:
Evelyn WayApril Cottage
I muszę jeździć tym bydlakiem:
EDIT: dzisiaj pada deszcz, jest ponuro, chłodno i wilgotno... ja chce wiosnę!
16 sty 2012
Zakupy w Guildford
Guildford sprawiło na mnie wrażenie jednego wielkiego sklepu. Wszędzie sklepiki, sklepy, centra handlowe, kawiarnie, restauracje. Do paru zajrzałam, inne ominęłam szerokim łukiem. Rajem okazał się Primark. Ile tam było fajnych rzeczy! I jakie ceny! Gdybym miała za co, to połowę sklepu bym pewnie wykupiła :D Oto moje zdobycze:
Spodnie - 11funtów
Bluzki - każda po 3funty
Japonki - 1,5funta
Jak widać ceny więcej niż przystępne.
Tak jeszcze dla zainteresowanych cheesburger w mcdonaldzie kosztuje 0,99 funta, a mała kawa w costa cafe 2,15f.
Po udanych zakupach udałam się na dworzec. Pociąg miałam mieć za pięć minut, tak więc idealnie. Jednak po tych pięciu minutach męski głos z megafonu poinformował mnie najpierw o opóźnieniu pociągu, a następnie, że on w ogóle nie przyjedzie. No to sobie kwitłam godzinę czekając na następny. Ale potem przynajmniej autobus przyjechał szybciutko. Chociaż tyle! Teraz dwa razy się zastanowię zanim będę krytykować nasz polski transport publiczny :)
15 sty 2012
Raport pogodowy :)
Informacja trochę mniej istotna: przyszła zima. Oczywiście zima angielska, czyli trzymetrowe zaspy śniegu i dziesięciostopniowy mróz raczej mi nie grozi. Ale niestety zrobiło się trochę zimno. W sumie zabawne jest to, że w czwartek rozmawiając z mamą opowiadałam jej jaka to jest iście wiosenna pogoda, a dzień później musiałam skrobać rano szyby w samochodzie :)
A oto pobliska polana 12 i 14 stycznia:
14 sty 2012
Pierwsza wizyta w Londynie
Okazało się, że londyńskie metro nie jest takie straszne na jakie wygląda, wszystko pięknie oznakowane, nie ma problemów z uzyskaniem jakichkolwiek informacji, i chociaż czasami trudno znaleźć wyjście w tych zakręconych korytarzach to żeby się naprawdę zgubić trzeba mieć dużego pecha.
Plan na dzisiaj obejmował wizytę w Imperial War Museum. Było w porządku, ale bez większych zachwytów. Fajnie jest popatrzeć na te wszystkie samoloty, czołgi, łodzie podwodne, ale jeśli nie jest się fanem wojska bądź wielkim miłośnikiem historii to po jakimś czasie zwiedzanie może być odrobinę nużące. Natomiast na pewno warto obejrzeć tamtejszą wystawę o Holocauście, jest naprawdę bardzo dobra.
Zaraz po wyjściu, zjedzeniu kanapki i zakupieniu czekoladowego muffina popędziłyśmy do Notting Hill na spotkanie z Mariane i jej dwoma meksykańskimi koleżankami. Poszłyśmy się przejść na zatłoczoną Portobello Road zastawioną przeróżnymi stoiskami z ciuchami, biżuterią, pamiątkami, jedzeniem i wszystkim czego dusza zapragnie. Kiedy odłożę trochę kasy to na pewno tam wrócę i coś sobie kupię :) Sama uliczka jest dość urokliwa, chociaż chyba lepiej się prezentuje na pocztówkach niż w rzeczywistości. Dzień zakończyłyśmy w kawiarni na jednej z uliczek z Notting Hill.
Tak więc pierwsze koty za płoty - już nie mogę się doczekać następnej wyprawy!
13 sty 2012
au pairki z Cobham
11 sty 2012
10 sty 2012
Takie tam :)
A tak poza tym, to w deszczowej Anglii nie widziałam jeszcze kropelki deszczu, temperatura przekracza 10stopni, aura jest iście wiosenna, w sam raz dla mnie.
Jeżeli chodzi o moje postępy w prowadzeniu auta, to jest coraz lepiej. Lewa strona to już nie problem, jeszcze tylko troszkę się stresuję rozmiarem auta i nie do końca mam rozeznanie w okolicznych drogach. Jednocześnie wychwalam w myślach człowieka, który wymyślił automatyczną skrzynię biegów! Jak to ułatwia życie! Dodatkowo jestem pod wrażeniem kultury kierowców na tutejszych drogach. Tutaj nikt nie trąbi na mnie, bo jadę za wolno, nie wyprzedza na trzeciego, ludzie chętnie przepuszczają samochody chcące włączyć się do ruchu. W takich warunkach jazda to przyjemność!
Na koniec widok z mojego pokoju ;)
Piątka angielskich dzieci, pies i ja :)
A ze spraw pozazawodowych to dzięki Toni(hm) udało mi się nawiązać kontakt ze skandynawską au pair Karoliną, która przyjechała wczoraj i mieszka w tej samej okolicy. Mamy zamiar umówić się jakoś na kawę w tygodniu. Mam nadzieję, że złapiemy jakiś kontakt. Miło by było mieć kogoś w pobliżu z kim można by się spotkać, pogadać, czy poumawiać na wspólne wycieczki.
8 sty 2012
My second day
Dzięki temu, że przyjechałam tuż przed weekendem miałam czas na aklimatyzację i zapoznanie się ze wszystkim. Prawdziwy sprawdzian nastąpi jutro kiedy praktycznie cały dzień spędzę z dziećmi. Jako, że jutro mają ostatni dzień wakacji to trzeba ich czymś zająć przez cały dzień. Do południa idą na play dates do kolegów, a po południu to kolega przychodzi do nas. Więc będę miała trójeczkę pod swoją opieką. Będę też musiała zrobić im lunch i tea (oni nazywają tak posiłek spożywany około 17). Oba najprawdopodobniej na ciepło, więc zobaczymy kto wygra pojedynek ja vs. kuchenka :)
Najbardziej cieszy mnie fakt, że już się trochę rozluźniłam, czuję się swobodniej w domu i w towarzystwie rodzinki. Nie jest to oczywiście pełen komfort i pewnie nigdy nie będę się tu czuła tak dobrze jak we własnym domu - nie wierzę w to, że można naprawdę stać się częścią rodziny będąc au pair - ale jest szansa, że będzie mi tu miło, przyjemnie i że nie będę się specjalnie stresować na co dzień.
My first day
7 sty 2012
Podróż Gdańsk-Londyn
Jestem w Anglii!
2 sty 2012
Ostatnie dni przed wyjazdem
Wyjazd już w piątek. Poziom zdenerwowania rośnie, ale jestem dobrej myśli. Ostatnie dni miałam trochę melancholijne, ale wróciłam do normy i jest już dobrze. Chociaż na lotnisku pewnie bez łez się nie obędzie. W między czasie nadszedł ten moment, że trzeba wszystko uporządkować na około siebie, pozamykać pewne sprawy i wykonać próbne pakowanie. Zamknęłam swoje konto bankowe, którego co prawda wcześniej zamykać nie chciałam, ale jak przeczytałam warunki regulaminu na kolejny rok to im podziękowałam. Zlikwidowałam też abonament w Orange, żeby nie tracić pieniędzy na coś, czego i tak używać nie będę. Wybrałam się na pocztę, żeby się upewnić, że moja mama będzie mogła odbierać przesyłki zaadresowane do mnie. Przechwyciłam od Tere naszą kartę flyforfree, no i zabrałam się za pakowanie. Wrzuciłam do walizy wszystko, co chciałam, po czym magiczna waga powiedziała mi, że tak bardzo mnie lubi, że mogę jeszcze załadować parę kilo. Bosko! Zabieram pół domu ze sobą ;) Potem z kolei wybrałam się na poszukiwania jakiś podarunków dla dzieciaków. Chciałabym im dać jakieś drobiazgi związane z Gdańskiem i Polską. Ale wybór taki trochę słaby. Dzisiaj, co prawda, widziałam prześlicznego misia ubranego w koszulkę z napisem Poland, który mogłabym podarować Laurze, ale co dać Matthew nie mam pojęcia. Na pewno dostaną najlepsze na świecie polskie słodycze: ptasie mleczko i krówki! Jutro jeszcze parę miejsc do odwiedzenia, w środę pożegnalne spotkania, najpierw z Zi, potem z Tere, w czwartek zapinanie wszystkiego na ostatni guzik, a w piątek o tej porze będę już na miejscu :)