7 sty 2012

Podróż Gdańsk-Londyn

Leciałam SASem, jako, że był to jedyny przewoźnik, za którego pośrednictwem mogłam się dostać na Heathrow. Zapłaciłam trochę więcej niż gdybym leciała tanimi liniami, no ale mówi się trudno. Odlot miałam o 15:50, do 15:05 miałam czas, żeby nadać bagaż (swoją drogą walizę miałam wypchaną do granic możliwości, na 23 dozwolone kilogramy, ja miałam prawie 20). Na lotnisku byłam około w pół do trzeciej - udało się rozstać bez łez! To chyba dzięki tym nerwom związanymi z podróżą, człowiek wtedy się spina i nie jest taki emocjonalny. Na przejściu komu zapiszczała brameczka? Oczywiście mnie! A jakżeby inaczej. Pani mnie obszukała, pan niechętnie przetrzepał bagaż podręczny (jak sam stwierdził wygodniej się sprawdza walizki niż plecaki) ale na całe szczęście mojego ukrytego kałasznikowa nie znaleźli ;) Tuż przed odlotem zaczęła się psuć pogoda i już myślałam, że będziemy mieli jakieś opóźnienie, a mój Airbus w Kopenhadze odleci beze mnie, ale nic takiego się nie stało. Wszystko poszło sprawnie, a kiedy znaleźliśmy się ponad poziomem tych deszczowo-śniegowych chmur widok był po prostu nieziemski! Niebo niebiesko-pomarańczowe, zachodzące słońce, chmury pod nami. Bosko po prostu. Niesamowite jest to, jak najpierw kiedy czekałam na boarding, i potem kiedy już siedziałam w samolocie nie mogłam uwierzyć, że rzeczywiście robię to co robię, że jestem tu gdzie jestem, i że czeka mnie to, co mnie czeka. Czułam przez chwilę, jakbym uczestniczyła w życiu kogoś innego :) W Kopenhadze byliśmy o czasie, a wszystkie moje obawy związane z przesiadką zniknęły w mgnieniu oka. Lotnisko jest świetnie oznakowane, przejścia dla pasażerów transferowych nie zajmują wiele czasu, naprawdę nie ma się czym stresować. Do Londynu przylecieliśmy z kilkunastominutowym opóźnieniem, potem trzeba było odstać dość długo na UK border i odebrać walizy. Byłam ciekawa czy mój bagaż dotarł razem ze mną do Anglii – otóż dotarł drodzy państwo, ale bez kółek! Wiem, że moja walizka jest słabej jakości, ale ja nie wiem co oni robili z tymi bagażami, że oderwali jej kółka! Całe szczęście mimo tego jakoś udało się ją ciągnąć za sobą. Rodzinki nie zauważyłam wśród tego oczekującego tłumu, ale na całe szczęście oni wypatrzyli mnie. Przyjechali we trójkę – HM i dzieciaki. HD musiał pojechać do Brigthon, żeby sprawdzić czy po tutejszych ostatnich wichurach ich łódka jeszcze istnieje. Do samochodu (ło matko, jakiego fajnego:) ) i w drogę! Pół godzinki i byliśmy na miejscu. Dzieciaki oprowadziły mnie po domu, Tonia zrobiła mi kolację i czas szybko zleciał, potem tylko rozpakowanie tych wszystkich klamotów, które zabrałam i próby zaśnięcia na nowym miejscu. O domu, rodzince, okolicy już niedługo napiszę.

1 komentarz:

  1. to mnie rozbawiłaś tymi kółkami - pewnie im się podobały, albo ktoś po prostu ma takie hobby ;)

    Kasia

    OdpowiedzUsuń