27 lut 2012

czas na trochę prywaty

Przez ostatnie dni zaniedbywałam to miejsce, ale to dlatego, że nie lubię marudzić, a to jedyne na co miałam ochotę w ostatnim tygodniu. Trochę się pochorowałam, co dość mocno odbiło się na moim nastroju, a do tego dopadła mnie ogromna tęsknota za domem. Coraz bardziej odczuwam brak możliwości rozmowy po polsku - przez skype to nie to samo, chciałoby się pogadać w swoim języku przygotowując obiad, kierując autem czy robiąc zakupy. Brakuje mi moich ulubionych miejsc na spacery, mojego łóżka, starej rozlatującej się kamienicy, zakorkowanej i głośnej dzielnicy, lamp przed domem, sprawiających, że jasno w pokoju miałam nawet w środku nocy, tramwajów, skmek, no i ludzi. Smutno mi, że nie mogę napisać po prostu do Zi, żebyśmy się jutro spotkały, albo umówić się z Tere żeby poprawić jej humor po ostatnich dniach, smutno mi, że nie mogę się pokłócić z mamą o niepozmywane naczynia, czy zjeść z nią jajecznicy w niedzielny poranek. Tak po prostu mi smutno. Co prawda pogoda w ostatnich dniach trochę podniosła mnie na duchu, a weekend miałam naprawdę udany, ale jednak nadal jestem odrobinkę zdołowana. Ale najwidoczniej tak musi być. Potrzebowałam tego wyjazdu, żeby uzmysłowić sobie, że nie ma co marzyć o życiu za granicą, o szukania szczęścia gdzieś dalej. Bo prawdziwy dom mam tylko jeden, i nie jest i nie będzie nim Anglia. Nie żałuję, że wyjechałam, bo to ogromna przygoda, wyzwanie i szansa na zobaczenie tylu pięknych miejsc. Ale już wiem, że za siedem miesięcy bez żalu spakuję walizki i wrócę do miejsca gdzie zapewne będzie na mnie czekało: brak pracy, niskie zarobki, i kiepskie perspektywy, ale za to będę się czuć u siebie. Będę w domu.

19 lut 2012

The Girl With The Dragon Tatoo

Kino. Dziewczyna z tatuażem. REWELACJA.

16 lut 2012

Victoria & Albert Museum / Museum of London

Kolejne muzea, które udało mi się odwiedzić to Museum of London oraz Victoria & Albert Museum. Pierwsze z nich, jak sama nazwa wskazuje, poświęcone jest stolicy Anglii. Miejsce to w ciekawy sposób pokazuje jak zmieniała się dzisiejsza metropolia od czasów prehistorycznych do dnia dzisiejszego. Naprawdę warte obejrzenia.

Z kolei drugie z nich to przeogromne miejsce, gdzie zgromadzone są min. biżuteria, srebra, obrazy, rzeźby oraz elementy architektury z najdalszych zakątków świata. Jeden dzień, żeby zobaczyć wszystko to zdecydowanie za mało. Ale naprawdę warto poświęcić trochę czasu na to niesamowite miejsce.

Oko w oko z Jackiem Sparrowem!

Myślę, że nie jest zaskakującym fakt, że to właśnie do kpt. Sparrow'a ustawiała się najdłuższa kolejka po zdjęcie. Z resztą była to chyba jedyna figura przy której stały barierki - widać wyraźnie kto jest teraz numerem 1 na liście gwiazd :) Nawet Michael Jackson, Brad Pitt i David Beckham nie mieli takiego wzięcia :) Piszę oczywiście o figurach woskowych w muzeum Maddame Tussaud's. Jest to miejsce po prostu rewelacyjne! Czułyśmy się z Karoliną trochę jak szalone nastolatki polujące na zdjęcia z gwiazdami. Ale co ciekawsze, to że muzeum nie wypełniają tylko woskowe figury gwiazd, można również wsiąść do wagonika przypominającego londyńską taksówkę i przejechać się wśród zmieniających się na przestrzeni lat uliczek Londynu. Oczom ukazuje się min. ten brudny, okrutny Londyn z książek Dickensa, Londyn w czasie wojny, i ten nowoczesny - współczesny. Muzeum oferuje też przejście się trasą szalonych, bezwzględnych morderców, gdzie podwyższa się poziom adrenaliny w organizmie. Z reguły miejsca tego typu mnie nie ekscytują i przestraszyć mnie tam to rzecz prawie niemożliwa, ale im się udało. Zwiedzanie kończy się pokazem filmu 4D o superbohaterach.

Jak do tej pory chyba najfajniejsze miejsce w Londynie w jakim byłam. Warte tych okrutnie drogich biletów.

15 lut 2012

Guiness & Rose

Jak to Josefine napisała "best Valentine's Day ever", bo przecież kto powiedział, że Walentynki trzeba spędzić w towarzystwie przystojnego bruneta, aby się dobrze bawić?!
Wczorajszy wieczór spędziłam w naszym super au pairskim gronie. Karolina, Margaret, Josefine, Mariana i do tego jeszcze Matt. No i nasz dobry przyjaciel - Guiness :) Dawno się tak dobrze nie bawiłam, było świetnie po prostu! Alkohol lał się strumieniami, desery smakowały nieziemsko, humory dopisywały, a na zakończenie wieczoru każda z nas otrzymała różę w prezencie od barmanów, więc czego chcieć więcej?
A tak poza tym, to ten tydzień to mid-term holidays, czyli dzieciaki siedzą w domu. Na całe szczęście Tonia i Richard zaplanowali dla nich trochę atrakcji, więc nie muszę spędzać 10h dziennie na wymyślaniu zabaw. A to play dates, a to kino, a to tenis, a to pływanie. Jedynie dzisiejsze popołudnie mają całe wolne, więc muszę wymyślić coś, w co mogą się bawić we dwójkę przy jak najmniejszym udziale mojej osoby ;)
Ogólnie rzecz biorąc jest dobrze, chociaż w ostatnim tygodniu zaczęła mi doskwierać nuda. Mieszkam w niewielkiej miejscowości i wielu atrakcji to tutaj nie mamy. A ile można chodzić na spacery w te same miejsca, czy spotykać się na kawie w Coście. Na angielski nie chodzę, a na siłę się nie chce zapisywać na nie wiadomo jakie kursy. Na całe szczęście Mariana podrzuciła pomysł na wykupienie karnetu do Leatherhead Leisure Centre. Podobno cena nie zwala z nóg, a trochę ruchu zdecydowanie jest mi potrzebne.
Plany na weekend na razie nie sprecyzowane. Przede wszystkim muszę się spotkać z kuzynką, która przylatuje do Londynu na weekend i będzie miała dla mnie parę pyszności z Polski. I od dnia i godziny tego spotkania zależy co jeszcze będę robiła. Za to poprzedni weekend był niezwykle udany, ale o nim w następnym poście.

6 lut 2012

Dzień muzeów

Pogoda nie rozpieszcza, a do tego w Londynie nie znają takiego słowa jak odśnieżanie, więc zamiast spacerów na świeżym powietrzu trzeba korzystać z indoor atractions ;)

Wczoraj dokończyłam swoją przygodę z Tate Modern. Wystawy, które obejrzałam w niedzielę podobały mi się zdecydowanie bardziej niż te sobotnie. Może ze względu na to, że zawierały dużą ilość fotografii, które ja z reguły bardzo lubię oglądać? A może po prostu wiedziałam już czego mogę się spodziewać i byłam bardziej łaskawa dla tego, co widziałam?

Następnie udałam się do Natural History Museum. Miejsce to jest ogromne! Udało mi się zobaczyć prawie wszystko, ale pod koniec miałam już dosyć! Jeśli ktoś ma zamiar tam kiedyś zawitać to polecam strefę niebieską - wystawy o ssakach i dinozaurach. A oprócz tego warto wjechać schodami do "centrum Ziemi" :)

Dzień zakończyłam w M&M's World - nic specjalnego według mnie. Ot kolorowe, wesołe miejsce gdzie można zakupić M&Msy.


Na następny weekend planowałam zwiedzanie the City - Katedrę św.Pawła, The Tower, a oprócz tego również Shakespeare's Globe i Madame Tussaud's Museum. Ale wszystkie te atrakcje są płatne, a ja właśnie zapłaciłam za bilety do Polski. Wyjeżdżam 31marca, wracam 10kwietnia. Już się cieszę, mimo, że portfel płacze. Dlatego też najprawdopodobniej zawitam jednak do Science Museum oraz Victoria and Albert Museum gdzie powitają mnie z otwartymi ramionami mimo braku funduszy. No chyba, że nie wydam nic z obecnej kasy do piątku, to kto wie... pożyjemy, zobaczymy.

A na koniec jeszcze widok z Millenium Bridge. Z dedykacją dla Zi :)

4 lut 2012

Kolejny udany dzień

Wczoraj rodzinka wybyła około 18 więc miałam cały dom dla siebie - cisza i spokój... Tonia z Laurą pojechały obejrzeć przedstawienie baletowe 'Sleeping Beauty', z kolei Richard z Matthew i Mizzie spędzili czas na łódce. Wszyscy wrócili dopiero dzisiaj, kiedy ja już byłam w drodze do Londynu. Plan na dzisiaj obejmował Camden Town. Naprawdę urokliwe miejsce! Pełne zwariowanych sklepów gdzie można kupić prawie wszystko.



Najbardziej podobało mi się miejsce, gdzie oferowane były potrawy chyba ze wszystkich stron świata. Były stoiska z jedzeniem z min. Hiszpanii, Holandii, Turcji, Etiopii i oczywiście również z Polski. Nie mogłam się powstrzymać i zamówiłam pierogi, a sprzedawca był tak miły, że wiedząc, że jestem Polką dorzucił mi jednego w gratisie :) Na Josephine pierogi nie zrobiły wielkiego wrażenia, ale Marianie bardzo smakowały. Na deser wybrałyśmy sobie coś jakby naleśnikowe ciasteczka polane nutellą (oferowane przez Holenderki) - pychotka!

Następnie wróciłyśmy do Waterloo i przespacerowałyśmy się wzdłuż Tamizy, w kierunku Tate Modern.


Nie jestem miłośniczką sztuki i niestety nie dostrzegam głębi w eksponatach takich jak chociażby ten:


Co nie znaczy, że nie uważam tego muzeum za interesujące. Czasami fajnie odwiedzić tego typu miejsce. Niestety nie miałam zbyt wiele czasu, jako, że czekał mnie babysitting, więc obejrzałam tylko jedną galerię i pognałam na pociąg. Jutro mam nadzieję zobaczę resztę.

Kiedy wróciłam do domu zaczął sypać śnieg. Dużo to go nie spadło, może parę centymetrów, ale to wystarczyło by wpędzić dzieciaki w stan ekscytacji. Mnie z kolei to w ogóle nie cieszy, bo z tego co słyszałam to tutaj już parę centymetrów śniegu czasami wystarczy by odwołać zajęcia w szkole! A dzień wolny od szkoły, to dzień, którego au pair nie lubi :)

1 lut 2012

Weekendowe spacery po Londynie

Ostatni weekend w całości poświęciłam na Londyn. W sobotę udałam się na samotny spacer po centrum, po którym wróciłam do domu WYKOŃCZONA! Wysiadłam tradycyjnie w Waterloo i obrałam kierunek 'Westminster'. W końcu jestem tutaj już trzeci tydzień, więc zdjęcie na tle Big Bena musi być:D Wszędzie oczywiście meeeega dużo turystów, co chwila słychać język polski (częściej chyba tylko hiszpański), a żeby zrobić sobie zdjęcia na tle Westminsteru to trzeba się bić o odpowiednie miejsce na chodniku ;) Co ciekawe wystarczy odrobinę oddalić się od Parlamentu i Katedry i można podziwiać urokliwe, opustoszałe londyńskie uliczki. Przeszłam się wzdłuż Tamizy, aż do Tate Britain, tam zawróciłam i udałam się w kierunku Downing Street, Horse Guards, Admiralty Arch, Buckingham Palace i Hyde Park. W Kensington byłam umówiona z Marianą, do naszego spotkania w końcu nie doszło, ale przynajmniej zobaczyłam posh apartments w Kensington, Royal Albert Hall oraz Kensington Park, gdzie panowie rozgrywali sobie mecz uni hokeja na rolkach :)


Niedziela to już wypad z dziewczynami. Zaczęłyśmy od Chinatown, które w trakcie obchodów Nowego Roku Chińskiego wręcz pękało w szwach, potem było Picadilly Circus, Oxford Street, Trafalgar Square, Covent Market i przejażdżka double deckerem! Do tego zaopatrzyłam się w czarną bluzę z napisem "I Love London" - była na promocji, a co mi tam! :D Na lunch wybrałyśmy się do bardzo fajnej restauracji Azzurro (koło stacji metra London Bridge). Zdecydowanie polecam! Pyszne makarony w rozsądnej cenie.

London - I like you more and more :)