Najbardziej podobało mi się miejsce, gdzie oferowane były potrawy chyba ze wszystkich stron świata. Były stoiska z jedzeniem z min. Hiszpanii, Holandii, Turcji, Etiopii i oczywiście również z Polski. Nie mogłam się powstrzymać i zamówiłam pierogi, a sprzedawca był tak miły, że wiedząc, że jestem Polką dorzucił mi jednego w gratisie :) Na Josephine pierogi nie zrobiły wielkiego wrażenia, ale Marianie bardzo smakowały. Na deser wybrałyśmy sobie coś jakby naleśnikowe ciasteczka polane nutellą (oferowane przez Holenderki) - pychotka!
Nie jestem miłośniczką sztuki i niestety nie dostrzegam głębi w eksponatach takich jak chociażby ten:
Co nie znaczy, że nie uważam tego muzeum za interesujące. Czasami fajnie odwiedzić tego typu miejsce. Niestety nie miałam zbyt wiele czasu, jako, że czekał mnie babysitting, więc obejrzałam tylko jedną galerię i pognałam na pociąg. Jutro mam nadzieję zobaczę resztę.
powiem tak, bylam kilka razy w UK, ale mowilam ze mimow szystko wolalabym mieszkac w USA, Mieszkam w USA i jak patrze na Twe fotki i czytam co piszesz, to znow tesknie za UK... ehhh jednak stwierdzenie 'wszedzie dobrze gdzie nas nie ma' jest prawdziwe! Powodzenia i kolejnych fajnych spacerow po Londynie :*
OdpowiedzUsuńDzięki :)
OdpowiedzUsuńMi się z kolei marzy to słońce i plaże Miami :)
Miejsce gdzie można wszystko kupić :) Czyli tam gdzie Au Pair wyda całą swoją wypłatę :D
OdpowiedzUsuń